Pani Agnieszka, u której w grudniu 2022 roku zdiagnozowano złośliwy rak piersi, przeszła już przez bolesne etapy leczenia. Początkowa czerwona chemioterapia była dla niej szczególnie wyniszczająca. Choć kolejne cykle chemii białej były nieco łagodniejsze, to przyniosły nowe problemy zdrowotne, w tym uszkodzenia stawów i silne bóle.
Mimo że operacja usunięcia piersi we wrześniu 2023 roku przyniosła pewną ulgę, to nadal pozostaje nieoperacyjny guz w mięśniach szkieletowych, który wymaga dalszej intensywnej terapii. Radioterapia okazała się kolejnym bolesnym krokiem, powodując poparzenia skóry.
Obecnie Pani Agnieszka kontynuuje leczenie onkologiczne, które obejmuje przyjmowanie chemioterapii w formie tabletek. Niestety, ta forma leczenia nie jest refundowana, a jej koszt jest ogromny. Każda dawka leku wymaga dodatkowych badań i konsultacji lekarskich, co jeszcze bardziej podnosi koszty.
Przed Gabrielą i jej mamą stoi więc długi i trudny okres, w którym liczy się każda złotówka. Mieszkańcy Kolbuszowej, poruszeni sytuacją rodziny, postanowili wspomóc je w tej walce.
Gabrysiu, jak w tej chwili czuje się z twoja mama?
- To zależy od dnia. Czasem wpływa na to pogoda czy ciśnienie. Zdarzają się dni, kiedy mama wstaje i czuje się całkiem dobrze, ma nawet sporo energii. Niestety, bywają też takie, kiedy ledwo wstaje z łóżka, jest osłabiona i kręci jej się w głowie. Każdy dzień przynosi coś innego.
Mama ma tyle optymizmu w sobie, że wystarczyła dla was obu, czy raczej to ty jesteś tą silniejszą stroną w tej historii?
- Myślę, że dzielimy się tym po równo. Staram się myśleć pozytywnie i to okazywać, ale mama też ma niesamowicie dobre podejście. Traktuje nowotwór jak grypę, a nie jak ciężką chorobę. To jej bardzo pomaga, przede wszystkim to pozytywne nastawienie.
Nowotwór złośliwy raka piersi z przerzutami na węzły chłonne pachowe oraz węzły nadobojczykowe po stronie lewej. Kiedy twoja mama po raz pierwszy usłyszała diagnozę?
- To było dzień po świętach, 27 grudnia 2022 roku. Mama pojechała wtedy na USG piersi i mammografię. Już na miejscu lekarz powiedział, jaka jest sytuacja, i skierował ją na dalsze badania. Wtedy wszystko się zaczęło. Kolejna wizyta była już u onkologa.
To były profilaktyczne badanie?
- Nie. Mama wyczuła, że coś jest nie tak. Zapaliła jej się czerwona lampka, więc postanowiła to sprawdzić, żeby mieć pewność. I wtedy wszystko wyszło na jaw.
Byłaś wtedy z nią?
- Tak, byłam. Już po jej minie, kiedy wyszła z gabinetu, wiedziałam, że coś jest nie tak. Nie powiedziała mi tego wprost, tylko pokazała wyniki badań. Przeczytałam ostatnie zdanie i od razu zrozumiałam, jaka jest diagnoza. To był szok. Jeszcze tego samego dnia umówiłyśmy się do innych specjalistów, żeby jak najszybciej rozpocząć leczenie. Mama od razu była nastawiona na walkę.
W styczniu tego roku uruchomiłaś pierwszą, internetową zbiórkę.
- Tak, ponieważ lek, który mama potrzebuje, nie jest refundowany dla jej typu choroby. Gdyby miała raka przerzutowego, refundacja by przysługiwała, ale mama ma raka rozsianego, więc już się jej to nie należy. Człowiek cieszy się, że nie ma przerzutów, ale jednocześnie staje przed dylematem, skąd wziąć pieniądze na niezbędne leki.
Ciężko było podjąć decyzję o poproszeniu obcych ludzi o pomoc?
- Nie zastanawiałyśmy się długo. Wiedziałyśmy, że trzeba działać jak najszybciej. To mnie motywowało i pchało do przodu, bo wiedziałam, że czasu nie ma. Trzeba jak najszybciej zdobyć pieniądze na lek dla mamy. Jej życie zależy od tego niewielkiego pudełeczka z tabletkami, które kosztuje około 6 tys. zł miesięcznie.
Bardziej martwiłam się, czy ta zbiórka w ogóle dotrze do ludzi, czy ktoś się o niej dowie. Na szczęście tak się stało.
W treści zbiórki napisałaś: "Wierzę w dobrych ludzi, że są wśród nas".
- Tak, ta zbiórka rozeszła się przez naszych bliskich, ich znajomych czy też moich znajomych. Każdy dorzucił swoją cegiełkę. Nawet jeśli ktoś osobiście nie znał mamy, to dowiedział się o niej przez osoby trzecie i okazał serce. Nikt nie pozostał obojętny, co naprawdę nas poruszyło.
Fot. zrzutka.pl
Kwota szybko rosła. Wpłat przybywało. Jak mama reagowała na to, co się wtedy działo?
- Sprawdzałyśmy zbiórkę dość często i za każdym razem widziałyśmy, jak kwota rośnie. To była ogromna wdzięczność wobec tych ludzi.
Mama, podobnie jak ja, była w szoku, ale też bardzo się cieszyła. To wsparcie pokazało nam, że nie jesteśmy same w tej trudnej sytuacji. Przekonałyśmy się, że są osoby, które potrafią bezinteresownie pomóc, nie oczekując niczego w zamian.
To było naprawdę wzruszające i godne podziwu.
Udało się wam w ciągu dwóch dni zebrać wyznaczoną kwotę.
- Do tej pory trudno mi uwierzyć, że to się naprawdę stało. Prosiłyśmy o 36 tys. zł na półroczne leczenie, a wpłynęło ponad 40 tys. zł. Dzięki temu mamy zabezpieczone pieniądze na kolejną dawkę leku.
Leczenie farmakologiczne, jak już wspomniałaś, musi trwać do lutego 2026 roku. Stąd kolejny apel z prośbą o pomoc.
- Potrzebujemy 96 tys. zł na kontynuowanie leczenia. Mama cały czas jest pod opieką onkologa, a co miesiąc jeździmy na badania i wizyty u lekarza.
Mieszkamy na czwartym piętrze w bloku bez windy, co sprawia, że mama ma trudności z poruszaniem się przez bolące stawy. Mimo to stara się i daje sobie radę. Nie zamknęła się w domu, wręcz przeciwnie – stara się wychodzić do ludzi.
Wcześniej, podczas leczenia, obawiała się infekcji i bardzo na siebie uważała. Teraz wychodzi na spacery, robi zakupy i stara się żyć jak najnormalniej.
Ten lek ma na celu zahamowanie rozwoju choroby, aby nie powstawały nowe ogniska i żeby nie doszło do przerzutów. Dodatkowo mama będzie też otrzymywać wlewy, w tym kwasy na kości, które mają pomóc w ich regeneracji.
Oprócz internetowej zbiórki pojawiają się różne inicjatywy, aby pomóc twojej mamie. Piknik żeglarski na bulwarach nad Nilem był jednym z takich wydarzeń.
- Pojawiły się osoby, które bardzo chciały nam pomóc kiedy dowiedziały się o zbiórce. Wspólnie z nimi wpadliśmy na pomysł, żeby spróbować podpytać m.in. władze, czy jest możliwość zorganizowania takiego wydarzenia. Spróbowaliśmy i się udało. Jestem ogromnie wdzięczna za każde wsparcie. To dla mnie piękny gest empatii i solidarności, który pokazuje, że są ludzie gotowi pomóc bezinteresownie.
Mama też była na pikniku. Było jej bardzo miło patrzeć na to wszystko. Siedziała na bulwarach uśmiechnięta, a ludzie podchodzili, rozmawiali z nią chwilę. To było dla niej bardzo wzruszające.
Kolbuszowa się stara pomóc.
- Mieszkańcy nie zostawili nas samych z tym wszystkim. W wielu miejscach w mieście, takich jak sklepy sieci Orzech m.in przy ul. 11 Listopada, gdzie pracowała mama, a także w Krokodylku, Bistro na talerzu na rynku, Hurtownia Rębisz i Synowie, Sklep Prima czy komisie z telefonami w centrum, pojawiły się puszki na zbiórkę.
Pokładałam nadzieje w mieszkańcach, ale ich mobilizacja przerosła moje oczekiwania. To, jak się zorganizowali i pokazali, że można działać wspólnie, jest naprawdę niesamowite.
Do tych osób, którzy zastanawiają się, czy upublicznić swoją historię i prosić o pomoc, powiedziałabyś, że warto to zrobić?
- Zdecydowanie tak. Powiedziałabym im, żeby nie czuli wstydu, gdy muszą poprosić o pomoc. Otrzymanie wsparcia nie jest oznaką słabości. Wręcz przeciwnie – pokazuje, że razem możemy osiągnąć o wiele więcej niż w pojedynkę. Jest w tym ogromna siła i solidarność. Nie należy się wstydzić prośby o pomoc, bo nic na tym nie tracimy, a możemy zyskać wsparcie, które może okazać się bezcenne.
Ponadto chciałabym wszystkim przypomnieć, jak ważne jest docenianie swoich bliskich, dbanie o nich i pamiętanie o rutynowych badaniach. Zdrowie jest najważniejsze.
Co powiedziałabyś kobietom, które boją się badań i unikają ich, martwiąc się, że lekarz może coś znaleźć? Często zaproszenia na mammografię lądują w koszu.
- Rozumiem ten strach. Paraliżuje ich myśl, że można usłyszeć diagnozę, której nikt nie chce. Ale naprawdę lepiej jest zacząć się badać wcześniej, niż czekać, aż będzie za późno. Lepiej wiedzieć i działać, niż później żałować, że nie poszło się do lekarza.
Regularne badania mogą uratować życie, dlatego warto przełamać obawy i dbać o swoje zdrowie na czas.
Po diagnozie twojej mamy stałaś się osobą, która zachęca ciotki czy babcię do badań?
- Tak, ta sytuacja uświadomiła im, jak ważne jest regularne badanie się, a także robienie badań genetycznych, by wiedzieć, czy jest się obciążonym i czy istnieje ryzyko przekazania genów rakowych dzieciom.
Staram się też przypominać, żeby nie bagatelizować zaproszeń na badania. To nie jest coś, co można zignorować czy wyrzucić do kosza. Lepiej zareagować na czas i zadbać o swoje zdrowie.
Jak sobie radzicie w domu? Jesteście we dwie, a ty studiujesz dziennie na Politechnice Rzeszowskiej.
- Tak, teraz zaczynam trzeci rok studiów. Staramy się radzić sobie, jak tylko potrafimy. Według mnie całkiem nieźle nam to wychodzi.
Staram się być dla mamy wsparciem, zarówno fizycznym, jak i psychicznym. Przejęłam na siebie większość obowiązków, żeby ją odciążyć. Mam nadzieję, że dzięki temu jest jej trochę łatwiej.
Czy jest coś, co chciałabyś powiedzieć osobom angażującym się w pomoc twojej mamie?
- Jestem bardzo wdzięczna za wszystko, co do tej pory otrzymałyśmy. To, co się dzieje i jakie wsparcie dostajemy, nie tylko od mieszkańców, ale od każdej osoby, która przeczytała zbiórkę, udostępniła ją dalej czy dodała komentarz, jest dla nas niezwykle ważne. Rozmowa i miłe słowo od kogoś mają ogromny wpływ, choć nie każdy zdaje sobie sprawę, jak bardzo mogą pomóc. To wsparcie daje nam siłę, by dalej walczyć.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.